1982-86 Jacht "Varsovia" - budowa

W roku 1977 wyjechałem z Polski i po kilku latach w roku 1981 zamieszkałem na stałe w Vancouver. Cały czas myślałem o posiadaniu własnego jachtu morskiego. Rozważałem różne warianty. Kupno nowego jachtu pełnomorskiego było poza zasięgiem moich możliwości. Używane jachty, które były wtedy w zasięgu moich możliwości finansowych zwykle nie spełniały moich oczekiwań. Ze względów na późniejsze koszty eksploatacji, chciałem mieć jacht mały, ale zdolny do żeglugi oceanicznej. Nie chciałem pożyczać pieniędzy z banku, czyli chciałem poświecić na ten cel tylko moje oszczędzone z pierwszych lat pracy w Kanadzie.

Projektant Bruce Roberts promował wtedy swoje konstrukcje jachtów różnej wielkości przeznaczone do budowy amatorskiej. W swoim katalogu projektów przekonywał on, że budując amatorsko, można mieć jacht dopasowany do własnych potrzeb poświęcając na to stosunkowo mało funduszy niż podobny nowy jacht. Dodatkowym argumentem było to, że wydatki można rozłożyć w czasie postępów prac budowlanych.  Podobnie jak budowa domu.

Początkowo myślałem o budowie od podstaw jachtu typu „Roberts 34”, czyli kadłub od początku. Analizując moje możliwości, zdecydowałem na jacht mniejszy, który ewentualnie można by przewozić na standardowej przyczepie samochodowej i trzymać go w domowym ogródku. Własnego domu jeszcze wtedy nie miałem, ale myślałem o przyszłości.

Analizowałem też różne rodzaje materiałów kadłuba. Drewno odpadało ze względu na, już wtedy, wysokie koszty materiału. Stal wymagała odpowiedniego sprzętu i doświadczenia w spawaniu. Fibre Glass okazał się najbardziej optymalny do budowy i eksploatacji.

Budowanie kadłuba jachtu z pokładem od podstaw, to znaczy wykonanie formy zarówno męskiej lub żeńskiej, byłaby bardzo proco chłonne i kosztowne. Znacznie tańsze okazało się kupienie gotowego kadłuba z pokładem tzw. „Kit” do wykończenia amatorskiego.

Zdecydowałem na projekt „Roberts 25”. Gotowe kadłuby tej konstrukcji był oferowane przez lokalną stocznię. Wykonano tam ponad 50 takich kadłubów, ale w tym czasie kiedy ja decydowałem na kupno zaczynał się duży kryzys ekonomiczny i nie było zamówień. W związku z tym udało mi się wytargować dobrą cenę i zamówiłem pomalowany kadłub razem z pokładem

Latem 1982 roku przywieziono mi zamówiony kadłub z pokładem i postawiono w ogródku  przy domu mojego kolegi, bo ja wtedy nie miałem własnego domu.

Pierwszą rzeczą do wykonania było rusztowanie ze schodami do wchodzenia na poziom pokładu i kokpitu. Zewnątrz były tylko profile pokładu takie jakie wyszły z formy.



 

Wewnątrz kadłuba nie było nic. Jedynie goły fibre glass, śmierdzący i lepiący się.

Patrząc na mój nowy zakup byłem dumny i zadowolony z posiadania niby własnego „jachtu”, bo trudno było nazwać jachtem to, co widziałem. Sam kadłub z pokładem to wprawdzie największa część tej inwestycji, ale z punktu widzenia kosztów i zakresu prac potrzebnych do wykończenia było to dużo mniej niż połowa. Wydawało mi się, że zwoduje mój jacht w ciągu jednego roku lub może trochę więcej czasu. W związku z kryzysem ekonomicznym w Vancouver straciłem pracę inżyniera projektanta konstrukcji budowlanych i nie spodziewałem się dostać podobnej pracy w ciągu jednego roku a na tyle czasu miałem zapewnione otrzymywania świadczeń z ubezpieczenia od bezrobocia. Mogłem poświęcić się całkowicie budowie jachtu, tylko udając trochę, że szukam pracy, co było warunkiem otrzymywania takiego świadczenia.

Zaczęła się codzienna praca w moim kadłubie. Nie miałem doświadczenia z żywicami poliestrowymi i włóknem szklanym czyli fibre glass. Wcześniej, lepiłem tym materiałem jedynie dziury w moim pierwszym w Kanadzie przerdzewiałym samochodzie. Pierwsze laminowania nie wychodziły mi zbyt dobrze, ale szybko uczyłem się i zdobywałem doświadczenia, praca dobrze szła do przodu.

Pamiętam zabawną sytuacje, kiedy w upalny dzień żywica poliestrowa stwardniała mi zbyt szybko, zanim ukończyłem pewien element laminowania w środku, pod pokładem i zdenerwowany zawołałem bardzo głośno „sztywnieje mi sztywnieje”. Usłyszała to żona mojego kolegi w ogródku, którego budowałem łódkę. Później w naszym towarzystwie było dużo dowcipnych komentarzy na ten temat.

Nie żałowałem materiałów i różnego typu usztywnień, znacznie mocniejszych od tych jakie były zalecane dla jachtów tej wielkości.

Moje wcześniejsze doświadczenia z konstrukcją jachtów, były głownie związane z drewnem, dlatego wstawiałem wszędzie ten materiał. Denniki zrobiłem z pełnego dębu i potem zalaminowałem grubą warstwą fibreglass.

Podłogę również zrobiłem z jednocalowych desek z pełnego dębu. Grodzia ze sklejki tej samej grubości, wlaminowane do burt  wieloma warstwami maty i tkaniny FG. Grodzia te, dla estetyki, później okleiłem wykładziną teakową. Wzmocnienie pod maszt wykonałem z grubościennego stalowego kształtownika 2x2 cale.

Wnętrze łódki, podczas budowy było jednocześnie warsztatem i miejscem budowy. Było ciasno ale musiał zmieścić się stół stolarski i inne narzędzia.

W dziobnicę, na całej długości od pokładu do kilu, wlaminowalem stalowy pręt zbrojeniowy o średnicy 1 cala (25mm). Na całej długości kadłuba wzdłużniki, po dwa na każdej burcie, laminowane na piance. Grodzia, pólgrodzia lub specjalne pionowe usztywnienia też zrobiłem na całej długości w odstępach 2 stopy (60cm)

W wewnętrznym kilu wlaminowałem zbiorniki na wodę.

Tam gdzie nie było grodzi, to w każdym miejscu wlaminowałem różnego rodzaju usztywnienia na pełnym drewnie lub piance. W ten sposób powstała siatka usztywnień w odstępach nie większych niż 2 stopy (60cm). Dodatkowo pokład sztywno zlaminowałem z kadłubem. Podwięzie wantowe też mają odpowiednie wzmocnienia.


Moja żona czasami odwiedzała miejsce mojej pracy i żartowała, że ja buduje pancernik „Patiomkin”, bo kiedyś oglądała film pod takim tytułem.

Z perspektywy czasu nie żałuję tego, bo te wszystkie wzmocnienia zdawały później egzamin w lodach Alaski i wszędzie czułem się bezpiecznie pod względem wytrzymałości mojego jachtu.

Po latach powstał inny problem, w niektóre miejsca ciężej było mi wchodzić, bo niestety „urosłem” i trzeba było coś przerabiać i wycinać w takim stopniu, żeby nie osłabiać zbytnio wytrzymałości konstrukcji.

Tak dokładna i solidna budowa wydłużała w czasie postępy prac. Minął rok a do końca budowy było bardzo daleko. Musiałem zająć się pracą zawodową i prace na łódce trochę zwolniły się. W międzyczasie kolega postanowił sprzedać swój dom. Znowu żartowaliśmy i zadawałem pytanie, czy razem z moja łódką?

Po dwóch latach budowy w ogródku domowym zamówiłem transport, ciągnik z przyczepą i przewiozłem mój jachcik do mariny, gdzie kontynuowałem prace.

Mogłem już wtedy zwodować łódkę i postawić na wodzie w marinie, bo ster i silnik był już zainstalowany, ale dno nie było jeszcze odpowiednio zabezpieczone i pomalowane. Ważniejsze okucia na pokładzie i zejściówka, też były gotowe.

Podczas transportu moja „Varsovia” poruszała się wtedy z największą szybkością jaką odnotowałem w jej historii, bo ponad 100 km/godz. Kierowca śpieszył się i odnotowałem taki rekord.


Wnętrze było też dość poważnie zaawansowane w budowie. Prace z FG były ogólnie zakończone. Pozostało postawienie masztu, olinowanie i ogólna wykończeniówka typu wykładziny, wycięcie okienek, instalacje wodne, elektryczne itp.

Silnik był na swoim miejscu, ale wszystkie instalacje wymagały dużo pracy. 

Następny rok zajęły mi wszystkie te najważniejsze prace wykończeniowe i po trzech latach budowy mój jacht został zwodowany. Od razu po wodowaniu popłynąłem w swój pierwszy rejs, ponad 30 Mm do innej mariny. Załogą była moja żona Elżbieta.

Podczas zimy pracowałem nad wykończeniem wnętrza a na pokładzie instalacja relingów kosza rufowego itp.

Wiosną 1986 roku moja “Varsovia” była już ogólnie mówiąc gotowa. Wnętrze nie wiele zmieniło się przez następne lata. W tym roku była w Vancouver Światowa Wystawa EXPO i przy tej okazji próbowałem coś zarobić na wożeniu turystów. Nie był to business, ale miałem możliwość sprawdzenia jak moja łódka pływa.

W tym pierwszym roku pływałem tylko po lokalnych wodach rejonu Vancouver. Cały czas coś uzupełniałem. Na przykład instalowałem drugą sondę i trzeba było wyciąć otwór w dnie. Zamiast płacić za wyciąganie z wody zrobiłem to na odpływie.